Co Ty w ogóle jesz? #1- od początku


Dzisiejszy post, postanowiłam poświecić artykułowi z cyklu "Co Ty w ogóle jesz?". Pierwszy, wyjaśniający dlaczego zostałam weganką, jakie aspekty wpłynęły na podjęcie takiej decyzji, jak ewoluowała "moja dieta" na przestrzeni lat. Bez "zbędnych" szczegółów, z grubsza, krótki rys "eksperymentów na żywym organizmie" :P






Ogólnie rzecz biorąc wegetarianką jestem od tak dawna, że nawet nie pamiętam dokładnie kiedy nastąpił ów przełomowy dzień. Tak, jako dziecko jadłam mięso. Uwielbiałam szczególnie sznycelki, właściwie to było jedyne co lubiłam jeśli chodzi o mięsne dania. Z czasem, gdzieś w podstawówce pokochała wątróbkę, ale mniejsza o moje dziecięce, mięsne fascynacje kulinarne. Z każdym kolejnym dniem, miesiącem, rokiem zjadłam mięsa coraz mniej, aż bodajże w 1 klasie liceum, wegetarianka pełną gębą. Dodam też, że w gimnazjum towarzyszyły mi okrutne problemy skórne twarzy. Będąc w liceum odstawiłam wszelkie słodycze, fast-foody, słone przekąski, smażone potrawy i przerzuciłam się na produkty "light" (o zgrozo!). Jednak stan mojego oblicza uległ znacznej poprawie. Niestety nigdy nie miałam i mieć już pewnie nie będę "idealnej cery", ale zmiana diety zdecydowanie korzystnie wpłynęła na jej wygląd. Niestety, w liceum pojawiły się problemy ze skórą dłoni, które towarzyszą mi do dziś, ale już tylko okresowo. Eliminując gdzieś po drodze całkowicie mleko, "dietę" takową trzymałam kolejne lata i subiektywnie rzecz biorąc, raz miałam się lepiej, raz gorzej, obiektywnie zaś wyniki wszelkich badań, którym mnie poddawano za każdym razem były książkowe. Aspekty wizualne, szczególnie z klasy 3 liceum/ 1 roku studiów, przemilczę.
2 rok studiów, całkowita zmiana myślenia- fit(mania). Węgle przed treningiem, białko+węgle do 2h po treningu (koniecznie w oknie anabolicznym) na masę. Zaczęłam wówczas jeść wędlinę. Tej decyzji do dziś żałuję, jednak nie cofnę jej, muszę z tym żyć. Tak czy inaczej do kawałka kurczaka, czy innego zwierza jakoś mnie nie ciągnęło. I tak jadłam, ćwiczyłam: zaczęło się od biegania, poprzez jogę, siłkę a skończyło na ćwiczeniach z Chodakowską - największy błąd mojego życia. Po treningach z nią dosłownie (przepraszam za obraz) wymiotowałam, zdychałam kolejne godziny, wmuszałam w siebie posiłek, a na tk. mięśniowej przybrałam chyba z 6-7 kg. w ciągu 1,5-2 miesięcy.
A do tego znów pojawiły się twarzowe i dłoniowe problemy, do tego jakaś opuchnięta, zatrzymana woda i inne przewodo-pokarmowe historie. Pierwszą zmianą jakiej dokonałam było całkowite ostawienie produktów zawierających gluten. Efekt? z początku nasilenie objawów, po jakimś 1-2 tygodniach doznałam szoku. Ręce gładziutkie, cera znacznie lepsza. Kolejna ewolucja: niełączenie białek z węglowodanami, mój brzuch odżył na nowo. I ostatecznie (bo chciałam mieć buźkę gładziutką jak dziecko) odstawiłam nabiał. Na początku było baaardzo ciężko, dlatego dawkowałam odstawienie poszczególnych nabiałowych pokarmów. Zaczęłam od serów pleśniowych i żółtych, potem jaja i na końcu wszelkie twarogi, serki wiejskie, jogurty itd. W końcu zażegnałam większe skórne i żołądkowe problemy. Niestety bywa, że jakieś objawy wracają, jednak tego powodem jest stres, a właściwie histamina, która się wówczas wydziela w organizmie. Ale to już są skutki długotrwałego stresu (w którym, jak wiedzą już niektórzy czytelnicy, żyję od lat).
Ostatecznie rzecz biorąc, wysnuwa się jeden wniosek: wegetarianką jestem z wyboru, weganką zaś z konieczności. Nie ubolewam jednak nad tym, gdyż absolutnie nie brakuje mi mięsa i to w żadnej postaci, a dodatkowo wpłynęło to na poprawę jakości mojego życia. Nie ukrywam jednak, że to za czym tęsknię, to jajka i serek wiejski <3 Zawsze bardzo uwielbiałam nabiał i chyba dlatego było mi tak ciężko z niego zrezygnować i to właśnie tę grupę produktów wyeliminowałam z diety najpóźniej.


JAK WYGLĄDA OBECNIE MOJA DIETA?:

  • Obecnie jakieś 50% mojej diety stanowią warzywa, 10% owoce, 25% zboża bezglutenowe i 15% białko roślinne. (Właśnie to wyliczyłam)
  • wegańska
  • bezglutenowa
  • rozdzielna (czasem zdarzy mi się połączyć jakieś białko z węglami, ale baardzo rzadko)
  • jem 4 posiłki dziennie (jak wszystko dobrze pójdzie) co jakieś 3-4 godziny (w zależności jak pozwalają mi na to obowiązki: uczelnia, praca; bywa i tak że zdarza mi się jeść jednak posiłek, bo na nic więcej nie mam czasu), dlatego też
  • nigdy nie wychodzę z domu bez śniadania, NIGDY! a zjadam go jakieś 30 minut po wstaniu 
  • zawsze na czczo wypijam szklankę gorącej wody (lub z cytryną)
  • apetyt największy mam o poranku (5:00-6:00)  a z każdą kolejną godziną sukcesywnie maleje, dlatego też "kolację", a raczej coś aby tylko, zjadam ok. 18:00
  • piję dużo najróżniejszych herbat (z wyjątkiem czarnej i ograniczeniem miętowej), ale przede wszystkim stawiam na wodę
  • nie używam cukru, praktycznie w ogóle nie słodzę, gdy mam wyjątkową ochotę stawiam na łyżeczkę miodu/ syropu klonowego/ syropu z agawy lub stewii
  • bardzo mało solę
  • nie używam ostrych przypraw, gdyż mój wrażliwy układ pokarmowy mi na to nie pozwala
  • używam mnóstwo ziół, najchętniej świeżych, ale jak nie ma, z braku laku dobre... i suszone
  • inspiracje czerpię z kuchni ajurwedyjskiej, makrobiotycznej, surowej


To tak na dobry początek.
I na prawdę nie interesuje mnie, że jedzenie do 18 to mit i tym podobne. Jem tak jak mi organizm dyktuje i nie, nie trzymam się restrykcyjnie godzin. Jeśli nie mam przy obie jedzenia a w domu jestem o 18:30, to jem później. Nie mam oporów.  Ale nie zamierzam się z niczego tłumaczyć, dla mnie najważniejsze są obiektywne wskaźniki mojego stanu zdrowia (wyniki badań) i to jaki jest mój stan psycho-fizyczny. A to, czy ktoś krzywo na mnie patrzy, bo moja "dieta" to "chore restrykcje i ciągłe wyrzeczenia" mam na prawdę w głębokim poważaniu, mój organizm sam wie co dla niego najlepsze i to jego będę słuchać.

cdn.




16 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy wpis, czekam na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak z ciekawości: zjadasz czasem nabiał, bo mówisz, że lubisz? ;)
    Jak wyliczyłaś te proporcje? Bo zawsze mnie to ciekawiło - wagowo czy jak ...
    Rozumiem, że niełączenia białek i węgli, to masz chyba na myśli węgle ekstraproste, prawda? Np. fasola i cukier (głupi przykład ;) Bo raczej fasoli nie "odcukrujesz", że tak się wyrażę, a kaszy nie "odbiałczysz". A banan i szpinak to też przecież węgle-białko albo jakaś kasza i brokuł. Dlatego jestem zdania, że jedząc roślinki nie da się tak robić :-]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, odkąd rzuciłam nabiał już po niego nie sięgam, ale tak jak pisałam, najbardziej brakuje mi jaj i serka wiejskiego :P
      Kalorycznie, ile kcal pochodzi z konkretnej grupy produktów, to jednak nie jest idealny "obraz" czystego białka, węgli itd. chodziło mi o grupy produktów, a nie konkretny składnik.
      Mam na myśli, że nie łączę produktów z grupy węglowodanowej z produktami z grupy białkowej (np. roślina strączkowa + kasza/ryż/makaron). Założenie DIETY ROZDZIELNEJ. Bo i owszem, całkowicie nie da się tego wyeliminować ;)

      Usuń
    2. Dla, zakładając czysto teoretycznie, niezbyt ruchawej żywotności = 2000kcal/doba. 50% = 1000kcal = 2,5kg gotowanych buraków czy marchewki.
      Wiesz, mimo wszystko nie bardzo sobie wyobrażam ponad 2,5 do 5 kilo warzyw dziennie. To jest trudne do wykonania z czysto fizjologicznych względów :P

      Usuń
    3. ciekawe kiedy ja w ciągu dnia miałabym zjeść 2 tys kcal? x.O (przy moich gabarytach organizm nie potrzebuje zbyt wiele kcal xdd)

      Jestem zwolenniczką słuchania własnego organizmu, a nie kierowania się czyimiś przekonaniami/zasadami/czy jakimikolwiek "dietami". Jem tyle ile jestem w stanie w siebie "wsadzić" by dać swojemu organizmowi paliwo na dalszą trasę i tylko wtedy kiedy jestem faktycznie głodna i w ogóle mam czas spokojnie zjeść. Ale prawda jest taka, że połowa tego co dziennie zjadam to warzywa. ;)

      Usuń
    4. Iwus podałeś przykład marchewki i buraków, ale weźmy awokado, banany, kokos (dobra, kokos to orzech wiem) tego nie trzeba już aż tyle ilościowo zjeść. Poza tym Paulina napisała, że połowa tego co je to warzywa, a nie połowa jej kalorycznej dawki to warzywa. Subtelna różnica wypowiedzi, ale w znaczeniu kolosalna. Można zjeść 100g warzyw i 50g orzechów, wtedy ilościowo warzyw jest 2 razy tyle, ale energetycznie nie.

      Ale poza tym to podziwiam taką umiejętność wsłuchiwania się we własny organizm, to trzeba sobie wypracować i jest to ciężka robota. I nie każdy po prostu potrafiłby tak jeść. Jeśli tylko taka dieta ci sprzyja, to super :)
      Mam tylko nadzieję, że to całe narzucanie restrykcji, niesamowita dbałość i skrupulatność w tym wszystkim nie jest po prostu swego rodzaju obsesją.
      Żebyś za 20, 30, 40 lat nie była zmuszona powiedzieć dzieciom/wnukom, że z twojej młodości jedyne co pamiętasz to obsesyjną kontrolę tego co wolno do ust włożyć czego nie. Czy tak na prawdę nieposiadanie pryszcza na twarzy jest tego wszystkiego warte.
      Może następna część tego wpisu trochę to wszystko nam rozjaśni. :)

      Usuń
    5. Droga Pam: słuchanie własnego organizmu nie jest trudne, trzeba tylko sobie zaufać, po prostu. U mnie to jeszcze nie działa w 100 %, ale w większości przypadków :P Np. jakiś czas temu (wówczas spożywałam jeszcze gluten) miałam straaaaszną ochotę na kaszę jęczmienną, jadłam ją codziennie nie wiedziałam dlaczego, byłam wtedy chora na zapalenie oskrzeli, jak później wyczytałam, kasza ta pomaga właśnie przy tym schorzeniu. Takie "przypadki" często mi się zdarzają :P (co nie oznacza, że często choruję).
      Co do restrykcji itd. na początku było mi ciężko, ale teraz? Zupełnie! Jedzenie w żaden sposób mnie nie ogranicza, bo jem to co uwielbiam. Jedyne jak pisałam za czym tęsknię to jajka i serek wiejski, ale na co dzień nie odczuwam "musu" zjedzenia tych produktów, dlatego, że białko dostarczam w innej postaci nie mam jakby to nazwać "chcicy" na nabiał. Wyroby z mąki pszennej mi nie smakują więc nie mam problemu :P Chyba odzwyczaiłam się od nich.

      Ps. i tu nie chodzi tylko o nieskazitelną skórę twarzy, bo to i tak niemożliwe przy obecnym zanieczyszczeniu żywności, wody i powietrza, ale przede wszystkim o mój żołądek, który od dziecka jest bardzo wrażliwy. Do dziś moja mama wspomina, że jak byłam dzieckiem ciągle miałam kolki i inne problemy "z brzuszkiem", na które nie pomagało nic, tylko jej masaże :P

      Pozdrawiam :*

      Usuń
    6. A wiesz, o tej kaszy to słyszałam tyle, że o jaglanej :P
      Osobiście uważam, ze organizm jest czymś niesamowitym. Właśnie jak mówisz z tą potrzebą jedzenia kaszy. Organizm potrafi tak nam wysyłać sygnały, potrafi tak wiele znieść, uleczyć się kiedy to właściwie niemożliwe, jest niesamowitą zagadką. Dlatego na ile możemy na tyle musimy mu pomagać, dbać o niego, żeby służył jak najdłużej, jak najlepiej. Jeśli nie będziemy go traktować jak śmietnik, a jak dom dla ducha to się odwdzięczy.
      Niestety styl w jakim teraz żyjemy wszyscy, jedni bardziej inni mniej, pośpiech, zanieczyszczenia, ciągły pęd, zegary, czas, stres raczej sprzyjają ignorowaniu głosu z wewnątrz. Szkoda.
      Znów się rozpaplałam ;]
      Trzymaj się :*

      Usuń
    7. Dokładnie, musimy mu pomagać i dbać dostarczając niezbędne, jak najlepszej jakości "paliwo". Choć sama zdaję sobie sprawę, że niejednokrotnie mu szkodziłam, dziś staram się mu to wszystko zrekompensować :P Ale cieszę, że w całym tym pędzie życia, potrafię jeszcze (a może dopiero) usłyszeć jego głos wewnątrz siebie, że potrafi się przebić w chaosie codziennego życia.

      A ja się cieszę Kochana, że się udzielasz :*

      Usuń
    8. Wcale nie przeczę, że organizm sam dobrze wie, czego chce. To jest najprawdziwsza prawda. Prosty przykład: chęć na czekoladę = niedobór magnezu. Tyle, że powinno się sięgnąć po źródła lepsze - gryczana, pestki dyni, itp. Sam także uważam, że organizm to machina aż czasem nazbyt mądra ;)
      Pam, przecież banany i awokado to owoce :P I nie rozumiem - w komentarzach jest wyjaśnione, że chodzi o wartość energetyczną.
      Nie chcę się wcale kłócić, ani nie mam złych intencji, tak dla jasności :) Nie jestem też źle nastawiony, bo bardzo dużo z powyższych aprobuję.
      Też wsłuchuję się w potrzeby własnego ciała i odpowiednio je zaspokajam :p A wykluczenie glutenu jak najbardziej popieram.

      Usuń
  3. Mam takie pytanie o burgery które jakiśczas temu sie tutaj pojawiły... do masy na kotlety też dodajesz otreby lub mąkę czy tyko do panierki ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest to konieczne w przypadku pieczenia, aczkolwiek ja mimo wszystko dodaję je do masy, wtedy jest zupełnie inna "struktura" burgera i (z otrębami gryczanymi) nabiera bardzo ciekawego smaku, i znacznie ułatwia sprawę przy przewracaniu go na drugą stronę, nie rozsypuje się.
      Natomiast w przypadku smażenia, nie ryzykowałabym bez użycia mąki/otrębów w masie, wówczas będziemy mieli fasolowe scrumble na patelni :P

      Usuń
    2. Dziękuję :) A tak mniej wiecej ile dodajesz na puszkę?

      Usuń
    3. Łyżkę. Ale zależy z czego robisz, ciecierzyca jest mniej mokra niż fasola, zatem potrzebuje odrobinę mniej otrębów.

      Nie ma za co. Służę pomocą :)

      Usuń
    4. Dziękuję :)

      Usuń
    5. Nie ma za co :)
      Žyczę smacznego ! :D

      Usuń

 

Inspirują mnie...

Recent Posts

Obserwatorzy